Silver River. Kariera i upadek „króla srebra”

(1948 / 110 minut)
reżyseria: Raoul Walsh
scenariusz: Stephen Longstreet, Harriet Frank Jr na podst. powieści Stephena Longstreeta

Tekst opublikowany także w serwisie film.org.pl

W klasycznym okresie hollywoodzkim western był jednym z najpopularniejszych gatunków filmowych. Bliskość odpowiednich plenerów (rezerwaty, rancza, kaniony) i multum atrakcyjnych motywów ukrytych na kartach amerykańskiej historii zachęcały wielu filmowców do realizacji westernów. Wśród mistrzów gatunku wymienia się dzisiaj Johna Forda, Howarda Hawksa, Anthony'ego Manna i Sama Peckinpaha, ale zapomina się o Raoulu Walshu, jednym z najpopularniejszych i najbardziej aktywnych reżyserów swoich czasów. Ten jednooki, ale bardzo sprawny, fachowiec stworzył wiele znakomitych dzieł, najlepsze rezultaty osiągając w kinie gangsterskim (Burzliwe lata dwudzieste, High Sierra, Biały żar) i właśnie w westernie.

Walsh stworzył kilka westernów, które można uznać za przełomowe: Droga olbrzymów (1930) - pierwszy film z główną rolą Johna Wayne'a, Odległe bębny (1951) - pierwsza produkcja z efektem dźwiękowym znanym dziś jako „krzyk Wilhelma” oraz Gun Fury (1953) - western trójwymiarowy. Do najbardziej udanych zaliczam: Czarny oddział (1940), Ściganego (1947, western utrzymany w poetyce kina noir) i Terytorium Colorado (1949, kreatywne przetworzenie opowieści gangsterskiej na opowieść o Dzikim Zachodzie). Ale być może najlepszy jest jednak utwór zatytułowany Umarli w butach (1941), w którym, mimo wybielania postaci generała Custera, nie pokuszono się o demonizację Indian. Przeciwnie - ukazano ich z szacunkiem, co stawia dzieło Walsha ponad rasistowskie obrazy Johna Forda.

W pierwszych partiach Silver River czuć ducha owych współczesnych czasów - lat czterdziestych, kiedy to wielu amerykańskich żołnierzy wróciło po wygranej wojnie do domów, pragnąc ułożyć swoje życie na nowo. Western stał się po wojnie jeszcze bliższym dla Amerykanów gatunkiem, gdyż łatwo było tę współczesną rzeczywistość zakamuflować sytuacją panującą po wojnie secesyjnej. Michael J. McComb to kapitan Unii wyznaczony do pilnowania wozu z milionem dolarów przeznaczonym na wypłaty dla żołnierzy. Znajdując się w potrzasku podejmuje decyzję o spaleniu pieniędzy, by nie trafiły w ręce wroga. W obliczu wygranej wojny taki czyn uchodzi za poważny blamaż. McComb zostaje wydalony z armii, a jego majątek skonfiskowany. Traktuje to jako lekcję, którą interpretuje w taki sposób: jak chcesz coś w życiu osiągnąć to nie bądź od nikogo zależny, żyj według własnych zasad. Wyrusza ku lepszej przyszłości do Silver City, gdzie znajduje sposób na pomnożenie zasobów finansowych i zbudowanie imperium. To hazardzista, więc ryzyko wpisane jest w jego naturę.

Wątek miłosny pozbawiony jest sentymentów i słodyczy. Jest bardzo gorzki, a to dlatego, że zaczerpnięto go z ... Biblii. Król Dawid był wg Pisma Świętego wybitnym władcą, ale popełnił jeden bardzo ciężki grzech, wynikający z typowo ludzkich słabości. Oczarowany urodą pięknej kobiety wysłał jej męża w sam środek bitwy, by się go pozbyć i poślubić wdowę po nim. Mike McComb postępuje równie perfidnie, kiedy nie ostrzega swojego rywala, gdy ten planuje wypad na teren kontrolowany przez wrogo nastawionych Szoszonów. Odgrywany przez Errola Flynna protagonista nie jest więc szlachetnym, prawym obywatelem, który staje w obronie słabszych. On myśli tylko o sobie, chce zdobyć to, czego pragnie bez względu na cenę i konsekwencje moralne. Z człowieka Zachodu zmienił się w biznesmena - bezduszną maszynę do zarabiania pieniędzy, taką samą, która w przełomowym filmie duetu Walsh/Flynn (Umarli w butach) pełniła funkcję czarnego charakteru.

To teraz kilka słów o duetach reżyser-aktor. Hollywoodzkie wytwórnie popierały takie tandemy, bo dzięki tego typu kooperacji praca na planie szła szybciej i przynosiła spodziewane zyski. Dla miłośników klasycznego westernu John Ford & John Wayne to przede wszystkim solidna firma, tak samo Anthony Mann & James Stewart oraz Budd Boetticher & Randolph Scott. Natomiast Errol Flynn znany jest głównie jako część „firmy” Michael Curtiz / Errol Flynn / Olivia de Havilland (siedem filmów w latach 1935-40). W latach czterdziestych Flynn współpracował siedmiokrotnie z Raoulem Walshem. Ze względu na panujący wówczas trudny okres zrealizowali oni wspólnie cztery filmy podejmujące problematykę wojny, nazizmu, szpiegostwa itp. Ich pierwszy i ostatni wspólny film to westerny, w których wojna odciska spore piętno na ludziach.

Silver River (a właściwie Silver River Mine, czyli Kopalnia srebra) to bardzo przewrotna historia o spełnianiu amerykańskiego snu - zaczyna się od spalenia miliona dolarów, by zmienić w opowieść o robieniu pieniędzy. Motyw biblijnego króla Dawida, o którym wspominałem, nie jest tu ukryty, ale dość czytelnie przywoływany w kontekście do sytuacji przez jednego z bohaterów. Thomas Mitchell, który otrzymał Oscara za rolę zapijaczonego doktora w Dyliżansie (1939), tutaj dodaje sobie odwagi alkoholem, by wygarnąć głównemu bohaterowi, co o nim sądzi. I po pijaku okazuje się całkiem rozsądnym facetem. Uwielbiam w starych hollywoodzkich filmach taką subtelną ironię, żart ukryty w zachowaniu bohaterów, taką pozorną łopatologię, która coś konkretnego sugeruje, ale tylko po to, by coś innego ukryć. I dopiero po latach można to odkryć.

W rolę Batszeby (tak nazywał się obiekt uczuć króla Dawida) wcieliła się Ann Sheridan - zapomniana, niegdyś lubiana przez publiczność aktorka z Teksasu, którą wytwórnia Warner Bros. kilkakrotnie obsadzała u boku Humphreya Bogarta, m.in. w Nocnej wyprawie (1940), znakomitym dramacie społecznym Raoula Walsha z elementami kina drogi, melodramatu i czarnego kryminału. W Silver River nie ma wielkich kreacji aktorskich. Wykonawców obsadzono zgodnie z ich specjalnością, dla nich była to więc rutynowa robota. Zachwyca jednak sposób realizacji filmu. Nie ma tu wiele westernowej akcji, właściwie tylko na samym początku mamy znakomitą kaskaderską sekwencję, potem historia zmienia się w dramat społeczny. Zakończenie wskazuje na kino wysokobudżetowe - zamiast finałowego pojedynku jeden na jednego włącza się do akcji tłum ludzi, chyba setka statystów.

Nie jest to kino klasy B, w którym miasteczko składa się z kilku budynków i kilkunastu mieszkańców. Silver City to miasto tętniące życiem. Jego obywatele to ważny bohater zbiorowy. Są to przeważnie ciężko pracujący górnicy, walczący tylko o to, co im się należy. To film o początkach prawdziwej cywilizacji, gdzie rządzi pieniądz, a ludzie łatwo ulegają manipulacji dzięki magii odpowiednio dobranych słów. Widać realizacyjny rozmach. Takie fragmenty jak karawana wozów towarowych, zatłoczone uliczki miasta, przyjęcie w okazałej rezydencji świadczą o tym, że nie oszczędzano środków, byle tylko stworzyć jak najbardziej wiarygodny obraz drugiej połowy XIX wieku (czasów prezydentury Granta) - zakończenia pewnej epoki i zainicjowania nowej.

0 komentarze:

Prześlij komentarz